Długo przeleżało w szafie. A miałem wypić niedługo po premierze.
Butelkę ma nietypową, pokrytą czarną matową farbą, z biało niebieskimi nadrukami.
Już po rozszczelnieniu kapsla czuć przyjemną śliwkową wędzonkę. Piwo jest nieprzejrzyście czarne, a brązowa piana utrzymuje się cały czas i nie chce za bardzo znikać. Dalej czuć wędzonkę, lekką paloność, może gorzką czekoladę, ale to tak minimalnie, w tle. W smaku zaś śliwka, dużo przydymionej śliwki. Trochę czuć kompot z suszu, co na Święta bywa robiony w wielu polskich domach. Pełne, słodkie, oleiste, rozpływa się w ustach. Wyczuwalny lekko alkohol rozgrzewa nieco przełyk. I bynajmniej nie trąca jabolem, oj nie. Czuć w nim coś szlachetnego.
Podsumowując, Porter podbity śliwką to naprawdę zacny porter bałtycki. Jeśli ktoś go znajdzie, to z ręką na sercu polecam! Miłośnikom porterów, rzecz jasna. Bo wielu ludziom w ogóle nie odpowiada wędzona śliwka, oj nie.